"Anonimowy pisze...
Zazwyczaj nie odnoszę się do komentarzy w poście, ale nie chciałabym, żeby moja odpowiedz została przez osobę piszącą go niezauważona. Otóż : nie napisałam ,ze łzy są na pokaz, ponieważ wierze ,ze mogą być one wyrazem głębokiej wrażliwości na cudzą krzywdę. Fakt nie codziennie ginie "tyle ludzi w taki sposób" ale też codziennie ginie trochę więcej ludzie w trochę inny sposób. Odejście tylu znanych ludzi może (nawet powinna) zmusić do refleksji nad kwestiami życia i śmierci, ale w moim przypadku w ten sposób działają anonimowe masowe groby w Ruandzie czy Angoli. Gdzie śmierć tysiąca ludzi zależna była od tysięcy innych ludzi.
Możecie mi wierzyć czy nie ale chciałabym ,żeby ta lista ofiar którą usłyszeć można usłyszeć na każdym kanale informacyjnym wyciskała mi łzy z oczy i zmuszała do modlitwy, ale tak po prostu nie jest.
***
Jakoś głupio mi przejść do "normalnej części" posta, ale na prawdę chciałabym już wrócić do normalnych raportów z mojego wielce nudnego życia.
Powrót na uczelnie okazał się jak zwykle bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Tzn lenistwo moje rozleniwione na feriach z trudem znosiło kierat pseudo dyscypliny na zajęciach. Do tego trzeba dodać problemy z moim "bardzo wygodnym" materacem i bezsenności, żeby uzyskać obraz mnie - wiecznie nie wyspanej i jęczącej na to ,ze wszystko mnie boli.
Pewne wydarzenia, rozmowy zmusiły mnie do zastanowienia się nad wszystkim i niczym. Dobrym kompanem okazał się w tym przypadku
R. (który jak to zgrabnie zauważył: jest kolejnym moim "facetem" z dziewczyną). Dzisiejszego posta chciałam zacząć stwierdzeniem ,ze jest na prawdę inteligentnym młodym człowiekiem ale chyba dobrze ze tego nie zrobiłam bo ostatnio , z
P. przyniosło to "pecha".. Właściwie dziś do dość zabawnej sytuacji która może wszystko naprawić - przynajmniej odniosłam takie wrażenie.Ale o tym kiedy indziej. Żeby nie zapeszyć.
R. pojawił się u mnie rano po telefonie ze idzie
do mnie na wagary (ach ci maturzyści!) i za to ma dla mnie prezent (jak to mówi
JG : ciocia A. lubi prezenty). Jak się później okazało wkopał ( i to dosłownie) mnie i siebie w sadzenie ziemniaków. Dobra rozumiem chłopaka, nie ma babci , ale żeby jeszcze podlizywać się mojej. Właściwie było dość zabawnie bo śpiewaliśmy sobie w kółko wers "monky gone to heaven" , a później grzaliśmy się w promieniach słońca leżąc na zielonej, pachnącej trawie gadając o ludziach. To na prawdę tragikomiczne jacy jesteśmy na prawdę. Zaczynając od "przyjaźni" opierającej się na imprezach i żartach, w której brak lojalności i zaufania, kończąc na trosce o dobro innych którego kwintesencje stanowi troska o własne sumienie.
Powinnam popracować nad sobą.
***
M. napisał mi smsa ,cytuje " zaczęła się totalna masakra armagedon". - (a propos tego wulkanu)
odpisałam mu : "spoko, do mnie film też nie przemówił"(kabaret limo rządzi i dzieli:)
A później wysłałam do niego bardzo długiego maila o tym dlaczego kolejny będzie o wiele krótszy.